środa, 29 lipca 2015

Prolog "Take time and erase you, love don't hear no more"

   
Nowy Jork. Ponad osiem milionów mieszkańców. A w samym środku miasta dwaj mężczyźni, na oko niewiele ponad dwadzieścia lat szli ciągle rozmawiając i śmiejąc się do jednego z tutejszych klubów. Zamówili po jednej tequili na jednego i usiedli w loży.
-Nie chcę Cię martwić, ale Brian idzie w naszą stronę i wygląda jak... rodząca orangutanica- powiedział chłopak w białej koszuli i z rudą grzywką lekko uniesioną na żelu.
-Co!? Cholera... -jęknął drugi zasłaniając twarz lewą ręką.
-Lynch!
-Też Cię miło widzieć, stary- zaśmiał się nerwowo.
-Zamknij morde, możesz mi powiedzieć czemu wszyscy gadają, że posuwałeś moją dziewczynę?- warkną brunet opierając ręce o stolik przy którym siedział Ross.
-Coo? Ja nie... Calum, która to?- dokończył szepcząc rudzielcowi do ucha.
-Chyba ta z imprezy u Sean'a. Brunetka... albo blondynka, nie pamiętam. Ciemno było. Długie nogi.
-To ona!- krzykną Brian.
-Sama się na mnie rzuciła!
 -No nie miała wyjścia, jak ciągnąłeś ją za stanik- wtrącił Calum.
-Zdjęła ze mnie bluzkę!
- Żeby zaraz potem sama ją na siebie założyć- dodał.
-Słuchaj! Nie zgwałcił bym dziewczyny!
-Ooo... czyli chłopcy to już inna sprawa?- zapytał rzucając przyjacielowi chłodne spojrzenie.
-Calum! Po czyjej ty stronie jesteś!?
- Biorąc pod uwagę, że jestem chłopcem? Wolałbym nie po twojej...
-Nie jestem ani gajem, ani gwałcicielem! Brian, nie łączy mnie nic z Twoją laską, nawet nie wiem jak ma na imię, więc daj już spokój- powiedział, ale zamiast się obronić w Brianie jeszcze bardziej się zagotowało, chwycił blondyna za koszulkę i podciągną go do pozycji stojącej.
-Nie rób ze mnie idioty, nie obchodzi mnie ile lasek zaliczasz dziennie, ale od moich kici wara.
-Pewnie z sześć- zaśmiał się chłopak stojący po lewej stronie Briana, ale zaraz po tym spoważniał, kiedy zobaczył wściekłą twarz swojego szefa.
-Przy gorszym dniu, albo w święta- wtrącił Calum gestykulując ręką. Brunet puścił ubranie chłopaka i razem ze swoją świtą wyszedł z klubu nie odwracając się.

Dzień później...

  Nowy Jork. Ponad osiem milionów mieszkańców. A w samym środku miasta brunetka biegnąca między budynkami, wymija ludzi w niewiarygodnym tempie, traktując ich jako przeszkody do wyminięcia. Kolejni ludzie oglądają się za dziewczyną, ale widać już tylko jej ciasno związane w kucyka włosy, latające za nią.
-Przepraszam! Przepraszam!- krzyczy ze śmiechem, nie patrząc kogo przeprasza.
Zatrzymuje się w końcu na rogu jednego z budynków, podpiera ręce o nogi i ciągle z uśmiechem na twarzy głęboko wdycha powietrze. Podnosi głowę i wybiega zza budynku za którym stała. Kończy swoją trasę przed wysokim biurowcem w którym pracuje i nagle jej uśmiech momentalnie znika z twarzy. Widzi budynek stojący w płomieniach, z okien wydobywa się ogień, czuje zapach spalenizny, słyszy głośne krzyki. Widzi jak ludzie z przerażeniem wybiegają na zewnątrz i sama szybko ucieka w drugą stronę. W tle słychać syreny straży ratunkowej. Wyciąga telefon z torebki i nieporadnie wpisuje numer, jednak nikt nie odbiera.
-Odbierz! No odbierz do cholery!- krzyczy. Opiera się o przedtem skopaną przez nią ścianę i wybiera numer jeszcze raz. Ze łzami w oczach wraca na miejsce, gdzie budynek już tylko w połowie zajęty ogniem ratują strażacy. Biegnie w stronę stającej obok karetki, a w niej siedzi dobrze znana jej dziewczyna, której lekarze opatrują nogę.
-Maia!? To wszyscy ranni!? Ktoś już pojechał do szpitala!?-krzyczy spanikowana spoglądając raz na medyków raz na przyjaciółkę.
-Nie panikuj tak! I dzięki za troskę, nic mi nie jest...- odpowiada dziewczyna.
-Prze-przepraszam, ale co z Brianem!? Nic mu nie jest? Nie odbiera ode mnie telefonu!
-On dzisiaj nie przyszedł do pracy  - mówi zmieszana.
-Co? Jak to nie przyszedł? Jest poniedziałek, musiał przyjść.
-Auć, kostka dalej mnie boli, może lepiej będzie zrobić rentgen?- zwraca się do lekarza.
-Maia, nie zmieniaj tematu! Ta kostka nie jest nawet spuchnięta, pojedźmy do mojego domu i porozmawiajmy.
-Dziewczyna ma rację... znaczy, z nogą raczej nie ma nic poważnego, jedynie zdarta skóra, zostanie tylko duży strup, bandaż zawiązany, krew nie będzie lecieć, może Pani już iść.
-No dobrze - odpowiada niechętnie. -Mój samochód stoi na parkingu, możesz ty poprowadzić?
Brunetka przytaknęła i obie wsiadły do czarnego porche, obie mieszkały na przeciwko siebie toteż nie pierwszy raz wracały razem po pracy w biurze, a teraz po tym co z niego zostało.
-Okay, wyjaśnij mi co się właśnie stało i zadzwoń do Briana, albo nie. Najpierw zadzwoń do Briana a potem wyjaśnij!
-Laura, zrób to dla mnie i... nie kontaktuj się z nim więcej. On nie jest tym za kogo się podaje. Nie jest ciebie wart, zaufaj mi.
-Co ty gadasz!? Wybiegając z tego budynku nie spadło Ci nic na głowę? Ja go kocham, KO-CHAM , tak samo jak kocham Ciebie, Tori  i trochę bardziej niż rodziców.
-On Cię zdradza!- powiedziała na jednym tchu a Laura krzyknęły tylko szybkie "Co?!" spoglądając na Maie, bo w tym samym czasie straciła kontrolę nad kierownicą. Zajechała drogę ogromnej ciężarówce a dalej było słychać już tylko pisk opon i klakson samochodów.
Samochód wyminął ciężarówkę i z hukiem spadł do lasu koło drogi.
-Maia? Czy my umarłyśmy?- pyta brunetka mocno zaciskając oczy.
-Nie wiem, a czy w niebie są łosie?
-Jakie ł...oł! - krzyknęła po otworzeniu oczu. Przed autem stał dużych rozmiarów łoś spoglądający przez przednią szybę do środka samochodu.
-Czy łosie jedzą ludzi?- spytała Laura z przerażeniem patrząc na pysk zwierzęcia.
-Nie, ale pamiętasz jak oglądałyśmy "American Pie"?
-Pamiętam, drugi raz nie popełnię tego samego błędu- wtrąca.
-A pamiętasz tego gościa, którego zgwałcił łoś?

   Po odcholowaniu auta, które i tak już nie nadawało się do jazdy nim dziewczyny wróciły do mieszkania Mai gdzie nawzajem przykładały sobie mrożonki na obolałe miejsca.
-Nie przyszedł dzisiaj do pracy, każde weekendy spędza z Jeanine, jak widać ten weekend trochę mu się przedłużył.
-Boże, nie wierzę. Jak mogłaś wiedzieć, że mnie zdradza i zachowywać się jakby nigdy nic! Jesteś moją przyjaciółką, czemu mi nie powiedziałaś?- Laura wybuchła. Wszystkie wezbrane w niej emocje przedostały się na zewnątrz a takując bezbronną Maię.
-On był moim szefem, nie chciałam stracić pracy... Wiem, że pewnie to był błąd, ale nie mogłam Ci powiedzieć, A teraz to i tak już wszystko jedno. Współczuję Ci.
-Współczuję Ci? Tylko tyle? A może ty też z nim spałaś, co? Żeby nie stracić pracy!- mówi podwyższonym tonem.
-Nie pozwalaj sobie! Jestem Twoją przyjaciółką, jak możesz tak do mnie mówić?
-Czyli teraz to ja jestem ta zła, tak!? Wiesz co? Nie ważne... idę do niego, nara- powiedziała Laura z nieustającą złością w głosie. Zabrała swoją torebkę z kuchennego blatu i pobiegła do swojego samochodu.

  Tym razem bezpiecznie dojechała pod dom swojego chłopaka. Był to już drugi dom, który sprawdzała. Raz przejeżdżali koło niego, bo Brian zostawił w nim telefon, jednak na co dzień mieszkał tylko dwie ulice dalej od swojego biura. Zapukała delikatnie złotą kołatką, ale po braku reakcji sama otworzyła drzwi i weszła do środka. Na dole po za kurtką leżącą na krześle nie było śladu po chłopaku. Weszła na piętro i podeszła do drzwi w których paliło się światło.
Co ja mu powiem? Co jeśli jest tam z nią? A jest na pewno...
Otworzyła drzwi. Jej przypuszczenia i słowa przyjaciółki się sprawdziły. Brian leżał na plecach pod prześcieradłem, a obok niego leżała naga blondynka do połowy okryta białą tkaniną. Oboje mieli zamknięte oczy do momentu, kiedy dziewczyna otworzyła drzwi i wpuściła do pokoju strugę światła. Chłopak otworzył oczy, a kiedy zobaczył Laurę szybko zerwał się z łóżka.
-Laura to nie tak jak myślisz!- krzykną zasłaniając klejnoty poduszką.
-Jaja sobie ze mnie robisz?-zaśmiała się. Zdradzasz mnie od początku, po tym jak wyznałeś mi miłość, bo rzekomo byłeś we mnie ślepo zakochany, po tym wszystkim co razem przeszliśmy, zdradzałeś mnie przez wszystkie weekendy, które rzekomo spędzałeś na spotkaniach biznesowych za granicą. I wiesz co!? Nie będę za Tobą tęsknić! Jesteś zwykłym chujem i nawet myślałam, żeby się na Tobie zemścić, ale to już nie ma sensu i tak już jesteś skończony.
-Przez to, że ze mną zerwałaś?
-Twoja firma jest doszczętnie spalona, auto firmowe skasowane, miłego dnia, kotku!- powiedziała z udawanym uśmiechem i nie odwracając się wyszła z posiadłości bruneta. Była zadowolona z tego co powiedziała, z tego, że nie pokazała swojej słabości i nie rozpłakała się przed nim.
Kiedy wróciła do domu upadła na łóżko głową w poduszę, a obok niej na łóżko powoli wdrapał się jej pies, a raczej suczka rasy husky, była jeszcze szczeniakiem i jej pani nieraz pozwalała położyć się przy niej w samotne wieczory. Tym razem położyła się tuż koło niej jakby próbowała ją pocieszyć.

  "Nie będę za Tobą tęsknić" - te słowa brzmiały w jej głowie cały czas, tak jakby odbijały się echem o ściany pustego pokoju. Ten pusty pokój był w niej. Nie było już nikogo o kogo mogłaby się oprzeć, nie licząc wsparcia Tori liżącej jej teraz po twarzy. Laura odtrącił psa od siebie dając mu znak, że nie ma teraz czasu na zabawy i z powrotem pogrążyła się w smutku.

Jestem silna, niezależna, radziłam sobie za każdym razem w tym pieprzonym życiu.
Nie uronię ani jednej łzy...

Nie uronię więcej niż jednej łzy...
Więcej niż dwóch...
trzech...
czterech...

Zostałam sama.

dziewięciu...



olaH!
Proszę oo wyrozumiałość, bo to dopiero prolog.
Komentujcie bo to AGEM ważne misiaki.
Chętnie poznam wasze opinie i mam nadzieję na to, że po prologu krzykniecie "Chcę więcej".
Albo chociaż, napiszecie, że jest spk. ... nie będę taka wymagająca...
ap, aP!! (。♥‿♥。)



6 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham cię czekam na next!!!!!!!♡

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniały < 3
    Czekam na Rozdział!
    Pozdrawiam :*
    Twoja Czekoladka ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniały < 3
    Czekam na Rozdział!
    Pozdrawiam :*
    Twoja Czekoladka ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajny prolog. Śmieszne to było jak wspomniałaś o Amerykan Pi i jeszcze ta ostre słowa Laury. Super.

    OdpowiedzUsuń

Theme by N. DAERE